2016
Barcelona ma Primaverę, Londyn w samym centrum miasta organizuje British Summer Time, Chicago szczyci się Lollapaloozą, a Nowy Jork – Panoramą. A Warszawa ma wydarzenie muzyczne, które jest jej muzyczną, kulturalną i rozrywkową wizytówką, doskonałym pomysłem na spędzenie już prawie letniego weekendu – Orange Warsaw Festival.
Po niezwykle udanej, już dziewiątej edycji festiwalu, można stwierdzić, że festiwal wpisał się na stałe w muzyczny krajobraz miasta. Orange Warsaw Festival ma swoje sprawdzone miejsce – Tor Wyścigów Konnych na Służewcu. Ma formułę – dwa dni występów artystów, których łączy wysoka jakość tworzonej przez nich muzyki. To eklektyczny zestaw, bo na scenie zaraz po sobie potrafią się spotkać Editors i Schoolboy Q, albo grający na fortepianie Tom Odell i energetyczna MØ. Taki dobór muzyki trafia do fanów. Świadomych muzyki ludzi, których międzygatunkowy podział nie interesuje. Potrafią bawić się zarówno w czasie stonowanego, eterycznego koncertu Lany Del Rey, jak i ekstatycznego szaleństwa Die Antwoord czy wybuchowego setu Skrillexa. Podczas edycji w roku 2016 było ich w sumie ponad 50 tysięcy. I to jest największa siła Orange Warsaw Festival – publiczność miejskiego festiwalu, radosna i chłonąca nowe doświadczenia.
Orange Warsaw Festival w roku ubiegły zgodnie z przewidywaniami dał to, czego od niego oczekiwano – rozrywkę na najwyższym poziomie, w pięknych okolicznościach natury i właściwie w samym centrum miasta, choć bez negatywnego wpływu na otoczenie i komunikację. Nawet pogoda świętowała. Skromna burza tylko dodała uroku występowi Toma Odella, który przeprosił za przywiezienie brytyjskiej pogody. Trochę na wyrost, bo mieliśmy raczej klimat południowy.
Muzyczny aspekt imprezy, czyli to, co kreuje ostateczny pogląd na dane wydarzenie, to pasmo koncertów, które zapamiętamy na długo. Półtoragodzinny występ Lany Del Rey, bez wątpienia jednej z ikonicznych wokalistek ostatnich lat. Jaskrawe w wyglądzie jak i brzmieniu show Die Antwoord. Obowiązkową na festiwalu rockową jazdę - od przecież wcale jeszcze nie klasycznych zespołów – Editors i Skunk Anansie. Pozbawiony zbędnych fajerwerków set Schoolboy Q czy jego totalne zaprzeczenie, bombastyczny, pełny efektów świetlnych i pirotechnicznych pokaz umiejętności Skrillexa.
Doskonale w tym wszystkim odnaleźli się polscy artyści. Zdominowana przez nich namiotowa scena Warsaw Stage była przy każdym koncercie wypełniona fanami. Czy słuchaliśmy premierowych utworów XXANAXX-u, czy hip-hopowych klasyków Kalibra 44, czy rozbudowanych aranżacji piosenek Sorry Boys – zawsze można było liczyć na pełny, rozentuzjazmowany namiot.
Znakiem czasu jest robienie sobie zdjęć z publicznością. Lana Del Rey uszczęśliwiła co najmniej kilka osób zostawiając w pamięci telefonu swoje zdjęcie. Choć na szczęście nadal artyści chętnie nurkują w rękach fanów, choćby Skin ze Skunk Anansie czy Die Antwoord.